Stefanek i jego brat Ignaś po urodzeniu wygrali walkę o życie... Przed nimi jeszcze jedna walka, która będzie trwała całe życie - o zdrowie i sprawność...
Nasza historia zaczęła się ponad 5 lat temu. Kiedy zaszłam w ciążę, nie posiadaliśmy się z radości. W 10 tygodniu ciąży dowiedzieliśmy się, że los obdarzył nas podwójnym szczęściem – zamiast jednego synka na świat miała przyjść od razu dwójka. Przez cały czas byłam pod opieką lekarzy, wszystkie badania i wyniki były w normie. Kontrola robiona w 20 tygodniu ciąży wykazała, że wszystko jest w porządku, a dzieci rozwijają się prawidłowo.
Trzy tygodnie później podczas kolejnej kontroli dowiedziałam się, że zaczęły się skurcze i pojawiło się rozwarcie. Był to dla nas ogromny szok. Mieszkaliśmy wtedy w Anglii, więc natychmiast pojechałam do szpitala w Manchesterze. Tam powiedziano mi, że nic się da zrobić, bo to za wczesny tydzień ciąży. Miałam wybór, mogłam siedzieć tam i czekać na nieuniknioną śmierć naszych dzieci albo zaryzykować wszystko i polecieć do Polski, do szpitala, gdzie mogli je uratować.
Decyzja była dla mnie oczywista. Zrobiłabym wszystko, żeby mieć chociaż cień szansy, że Ignacy i Stefanek przeżyją. Z lotniska w Polsce pojechałam prosto do szpitala, gdzie natychmiast zaczęto podawać mi leki na podtrzymanie ciąży. Dzieci ważyły wtedy tylko 420 i 400 g i nie miały żadnych szans na przeżycie, gdyby zaczął się poród. Spędziłam w szpitalu 7 tygodni. Boże Narodzenie, Nowy Rok… wszystko wśród szpitalnych ścian. Codziennie prosiłam tylko o kolejny dzień, odwlekający poród, bo to zwiększało szansę moich dzieci na przeżycie.
W końcu nie można było jednak dłużej czekać. Stefan i Ignacy przyszli na świat 13 stycznia, w 29 tygodniu ciąży. Ważyli 1300 i 1340 g. Gdy leżąc na łóżku na oddziale porodowym usłyszałam ich płacz, pierwszy krzyk, świadczący o tym, że moje dzieci urodziły się żywe, płakałam tak mocno, że lekarze myśleli, że znieczulenie nie działa.
Dopiero następnego dnia mogłam zobaczyć dzieci. Chłonęłam każdy szczegół, byli tacy malutcy, a jednocześnie tacy dzielni. Nadal walczyli o życie, lekarze mówili, że ich stan jest krytyczny. W końcu z krytycznego stał się stabilny. Radość z przyjścia dzieci na świat przysłonił jednak kolejny lęk. Dowiedzieliśmy się, że bliźnięta mają nieodwracalne zmiany w mózgu, spowodowane niedotlenieniem w czasie ciąży. Że mogą być niewidome, głuche, nieme, mogą nigdy nie chodzić.Przez 5 lat życia chłopców stoczyliśmy ciężką walkę o ich zdrowie i sprawność. Systematyczne i intensywne rehabilitacje pozwoliły nam osiągnąć „mały sukces”.
Stefcio ma dziś 5 lat. Nie kontroluje w pełni głowy, ma bardzo słabą kontrolę swojego ciała, dlatego potrzebuje specjalnego wózka, aby jego ciało było ciągle w odpowiedniej pozycji. Pomimo tego, że nie mówi, to wszystko rozumie i porozumiewa się z nami za pomocą komunikacji alternatywnej. Uwielbia słuchać, gdyż ma także korowe zaburzenie widzenia, dlatego słuch jest jego najważniejszym zmysłem. Uwielbia tradycyjne czytane bajki. Stefcio ćwiczy 4 razy w tygodniu, a od września rozpoczyna przygodę z przedszkolem. Wymaga naszej pomocy w każdej codziennej czynności. W wolnym czasie jeździmy w góry z rodziną a także wolontariuszami. Uwielbiamy te wyprawy, bo są dla nas namiastka normalności.
Chcemy zabrać środki na specjalne wózki i rehabilitację dla chłopaków. Wózki pomogą nam na co dzień w przemieszczaniu się po mieszkaniu. Dobrze ustabilizują ciała Ignasia i Stefanka.
Chłopcy są pod opieką neurologa i lekarza rehabilitacji. 4 razy w tygodniu mają rehabilitację ruchowa, raz w tygodniu logopedę i zajęcia online z psychologiem z komunikacji alternatywnej. Dodatkowo przyjmują suplementy poprawiające pracę mózgu.
6 razy w roku jeździmy na 2 tygodniowe turnusy rehabilitacyjne do Warszawy – koszt jednego turnusu to około 12 000 złotych.
11,70 zł z 148 000,00 zł
Uzyskana z 1 darowizn
Średnia liczba zebranych kilogramów: 11,70 kg / zgłoszenie
Artur Zbigniew Siedziński
11,70 zł